Fakt, że szczególnie interesują mnie książki o kobietach,
jest chyba cechą, że tak powiem, typową. Obraz kobiety gdzieś tam, jej życie w
jakichś tam czasach, w warunkach trudniejszych bądź łatwiejszych, dawniej czy
współcześnie… Motyw ten jest dość lubiany, nie tylko wśród czytelników, jako że
życie żon, matek i córek znanych postaci było często okryte tajemnicą, ale
wcale nie mniej ciekawe. Przeglądając zawartość swoich stosów książkowych
natknęłam się jednak na jedną, bardzo specyficzną pozycję, która w dość nietypowy
sposób wpasowuje się w zadany motyw, dość jaskrawo się jednak wyróżniając na
tle innych tego typu pozycji. Mowa o „Pupilli” Katarzyny
Przyłuskiej-Urbanowicz, książce, będącej właściwie pracą doktorską, dotyczącej
nie kobiet, a dziewczynek, i ich specyficznej roli: „małoletniej kochanki”,
dziecka, które staje się drapieżnikiem, zanim jeszcze stanie się świadome
własnej seksualności.
Autorka podejmuje się analizy pięciu przypadków: wedekindowską
Lulu, Alice Antoinette de Watteyille, Lucia, młoda akrobatka Dolores, i, ponad
wszystko, Lolita, znana z prozy Nabokowa. Nie należy dać się jednak zwieść
myśleniu, że książka to tylko analiza tych pięciu postaci i zachwytów bądź
oburzenia nad ich losami – te dziewczynki to jedynie pretekst do rozważań o
większym rozmachu. Każdy rozdział prezentuje inną postać, a ilości informacji,
jaka zostaje podana przy okazji sprawia, że ona sama gdzieś się w tym wszystkim
gubi, zatopiona w okolicznościach, konsekwencjach, objawach, twórcach, myślach
twórców, relacjach wśród obsady, reakcjach społeczeństwa; na szczęście jednak
odnajduje się zawsze w odpowiednim momencie by z mocnym akcentem zakończyć
swoją opowieść.
Jest to z jednej strony zabieg bardzo udany, ponieważ przemyca spory ładunek informacji pod pozorem na wpół poetyckiego tekstu, który sam w sobie wydaje się być obszerną dygresją, spowodowaną fascynacją nie tyle samą osobą dramatu, co jej otoczką; z drugiej – bardzo łatwo się w tym zgubić. Więcej: czytelnik nastawiony na informacje dotyczące tylko interesującego go tematu szybko zniechęci się, przytłoczony szczegółami, które wiążą się z omawianą postacią najczęściej w bardzo odległy sposób.
Jest to z jednej strony zabieg bardzo udany, ponieważ przemyca spory ładunek informacji pod pozorem na wpół poetyckiego tekstu, który sam w sobie wydaje się być obszerną dygresją, spowodowaną fascynacją nie tyle samą osobą dramatu, co jej otoczką; z drugiej – bardzo łatwo się w tym zgubić. Więcej: czytelnik nastawiony na informacje dotyczące tylko interesującego go tematu szybko zniechęci się, przytłoczony szczegółami, które wiążą się z omawianą postacią najczęściej w bardzo odległy sposób.
Wspomniałam o poetyckim języku, zastosowanym w książce; to
kolejna rzecz, która nie każdemu przypadnie do gustu. Tym, co rzuca się w oczy
przy czytaniu jest przede wszystkim bogactwo opisów, z zastosowaniem wyjątkowo
rozbudowanego słownictwa, opartego na przenośniach i grach słów, co zdziwiło
mnie, jako że spodziewałam się języka raczej sztywnego i konkretnego po publikacji
będącej pracą dyplomową, dzięki któremu przeczytam, może z wypiekami na twarzy,
rzeczową relację o tym, co autorce udało się wykopać z odmętów kultury.
Tymczasem, aby uzyskać taki efekt, trzeba się przebić przez gąszcz zawiłości i
dygresji, by dowiedzieć się, że naga prawda wcale nie jest tak oczywista, choć
zdecydowanie bywa gorsząca.
Ciągnąć myśl dalej: czy obraz kilkulatki, będącej kochanką o
wiele starszego od niej mężczyzny, może nie gorszyć? Pewien bunt i opór
wywołuje już sama myśl, a jeśli dodamy do tego kreację tych dzieci na drapieżne
istoty, które na wpół świadomie może dążą do tego, by zwodzić i uwodzić,
natrafimy na kolejną przeszkodę. Nie każdy to przełknie; zaryzykuję
stwierdzenie, że trzeba pewnej specyficznej otwartości, by móc myśleć w tej
kategorii nie jako o gwałcie popełnianym na świętej niewinności, a jako o
sztuce, czy nawet odległym, choć fascynującym zjawisku. Mnie niestety tego
brakuje, a opowieść o każdej z bohaterek traktuję bardziej jako relację z
miejsca popełnienia przestępstwa niż piękny i tajemniczy obraz. Dopełnieniem
tego są ilustracje: zdjęcia, obrazy, rysunki… część z nich jest tylko lekko
sugestywna, przekaz zawierając w ułożeniu ciała, natomiast część wprost
przedstawia postacie w negliżu; bardzo interesującą, choć nadal wywołującą
podświadomy sprzeciw, częścią tej strony książki były zdjęcia Sally Mann,
przedstawiające jej córki ucharakteryzowane i pozujące w rolach dorosłych. W
tym miejscu łatwo było zauważyć pewne niepokojące piękno dziecięcych twarzy o
zbyt dojrzałym spojrzeniu – ale w „Pupilli” nie pokazano nawet połowy tego, co
pani Mann udało się stworzyć.
Książkę pani Przyłuskiej-Urbanowicz zdecydowanie można
nazwać solidnym kompendium wiedzy na zadany temat, wiedzy podanej w sposób
specyficzny, ale interesujący, nierówny: raz łagodny, to znowu zahaczający o
wulgarność. Porusza wiele tematów, i już choćby z tej przyczyny może znaleźć
wielu sympatyków; przeplatając feministyczne motywy z treścią brzmiącą jak
rzucone niemal wprost oskarżenie o celowe zwodzenie męskiej nacji na złą drogę
przez bardzo małoletnie przecież dziewczynki brzmi momentami jak trudny i pełen
zwrotów akcji dialog; porównania
entomologiczne dodają jej posmaku naukowej rozprawy, w opozycji do której stoi
użyte w tekście słownictwo. Powtórzę: „Pupilla”, mimo że jest książką
niesamowicie intrygującą i świetnie napisaną, nie każdemu przypadnie do gustu,
nie każdemu uda się też nie zniechęcić się po kilku początkowych stronach.
Niemniej jednak warto ją znać, tak jak dobrze jest mieć rozeznacie w poruszanym
przez nią temacie, który coraz mniej jednoznacznie jest traktowany przez
społeczeństwo… i cenzurę.
Za egzmeplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Słowo/Obraz terytoria.
Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Pupilla
Autor: Tomasz Katarzyna Przyłuska-Urbanowicz
Wydawnictwo: Słowo/Obraz terytoria
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 328
Dobra recenzja :) i fajnie, że napisałaś, że nie do wszystkich to trafi
OdpowiedzUsuń