niedziela, 22 listopada 2015

Ride the wave, dude! - John Brunner, "Na fali szoku"

Wszystko płynie – mawiał Heraklit. Świat dookoła nas zmienia się w zastraszającym tempie i nadal przyspiesza, wymuszając na nas ciągłe dopasowywanie się do coraz to nowszych, coraz szybszych, coraz mniej przebaczających realiów. O ile wygodniej byłoby móc po prostu zmieniać się razem z nimi, na bieżąco usuwać cechy zbędne, a na ich miejsce nabywać użyteczniejsze? Właśnie kimś takim jest bohater omawianej dziś powieści – oto "Na fali szoku" Johna Brunnera, po raz pierwszy wydana w Polsce ledwie półtorej miesiąca temu, mimo że pierwszy raz poszła do druku już w 1975 roku. I chociaż od dnia premiery minęło czterdzieści lat, zadziwiająco trudno o powieść, która byłaby bardziej na czasie.

Niedaleka przyszłość, to znaczy – początek XXI wieku. Stany Zjednoczone przeistoczyły się w oligarchiczne państwo policyjne korzystające z zaawansowanych sieci komputerowych i telefonicznych, by subtelnie manipulować opinią publiczną. W następstwie kryzysu ekonomicznego wywołanego trzęsieniem ziemi, które zruinowało obszar San Francisco, szerzy się ubóstwo, zaś ci, którzy jeszcze trzymają się krawędzi przetrwania, żyją w stanie ciągłego lęku o własną przyszłość. Wypalenie zawodowe i depresja, tutaj zwane przeciążeniem, zbierają żniwo wśród współczesnych ludzi. Wszyscy biorą leki na uspokojenie, a telefon zaufania jest solidną opcją na biznes.

Na arenie światowej także zmieniło się wiele. Wyścig zbrojeń ustąpił miejsca innej formie międzynarodowego współzawodnictwa – "wyścigowi mózgów". Trwają poszukiwania prawdziwej mądrości, obecnie najważniejszego czynnika, który może zagwarantować supremację. To dlatego we wszystkich wielkich krajach świata, tuż pod nosem nieświadomych niczego obywateli, powstają jak grzyby po deszczu sekretne programy i placówki naukowe, których celem jest wyzwolenie ukrytego w ludzkim mózgu potencjału – za wszelką cenę i do diabła z etyką.

Nick Halflinger, znany też pod co najmniej dwudziestoma innymi nazwiskami, jest byłym pensjonariuszem Tarnover - jednego z takich ośrodków. Wyposażony w niewiarygodne zdolności będące skutkiem przeprowadzanych na nim eksperymentów oraz pozyskanego tam wykształcenia jest w stanie, korzystając wyłącznie z budki telefonicznej, w ciągu jednej nocy kompletnie przeprogramować własną osobowość. To właśnie dzięki temu talentowi przez ponad sześć lat udaje mu się uciekać przed poszukującymi go rządowymi agentami. Ciągle w drodze, ciągle zmieniając twarze, profesje i charaktery, Halflinger usiłuje znaleźć lek na szok przyszłości – przypadłość współczesnego mu świata. Jeden popełniony błąd – jedna chwila słabości – kosztuje go wreszcie z trudem wywalczoną wolność.
Poznajemy go w chwili, w której, oblepiony siecią kabli badawczej aparatury i przytwierdzony do fotela, poddawany jest przesłuchaniu przez swoich niegdysiejszych i ponownych gospodarzy. Ci zaś wydają się żywo zainteresowani rezultatem jego poszukiwań...

Pierwsza myśl, która mi się nasuwa – to taka, że narracja idealnie pasuje do opisywanych przez autora realiów. Pędzi niepowstrzymanie, ciągle zmienia wątki i trudno za nią nadążyć, przynajmniej z początku. Bo jak zareagować, gdy w jednej chwili serwowany nam jest zapis przesłuchania, w drugiej scenka retrospektywna o tym, co działo się trzy miesiące temu, a jeszcze za chwilę reklama pasty do zębów, potem znowu przesłuchanie, a w międzyczasie jeszcze złota myśl na dziś? To jedna z cech "Na fali szoku", do której koniecznie trzeba się przyzwyczaić, by cokolwiek wyszło z lektury, ale po oswojeniu... Cóż, po oswojeniu okazuje się całkiem trafnym zabiegiem, a nawet daje się polubić - ten unikalny sposób opowiadania, ta kompletnie szalona jazda bez trzymanki po bandzie przerozmaitych skojarzeń, ocierająca się miejscami o strumień świadomości.

Po drugie – chociaż powieść pochodzi sprzed czterdziestu lat, omawiane w niej problemy są dziwnie, szokująco wręcz aktualne: kryzys ekonomiczny, pędzący na złamanie karku postęp wysokich technologii (w tym wypadku - inżynierii genetycznej i informatyki, lecz także prognostyki), upadek wszelkich etyk, wszechobecny pośpiech i wywołane nim kryzysy psychologiczne... To jakby imć Brunner miał okazję zobaczyć, w jakich czasach przyjdzie żyć nam, tu i teraz - i postanowił napisać o tym książkę, ku przestrodze przed tym, co jeszcze może nas czekać. To wszystko, ta właśnie trafność, sprawia, że konstrukcja świata przedstawionego, choć nieco archaiczna w swoim spojrzeniu na pewne kwestie (np. olbrzymia rola sieci telefonicznej w funkcjonowaniu państwa, podczas gdy dziś budki telefoniczne głównie zbierają kurz), robi niesamowite wrażenie, stwarza – pomimo oczywistych elementów fantastycznych – mocny pozór prawdopodobieństwa. To olbrzymi plus.

(I tu drobna ciekawostka – "Na fali szoku" uważa się za jeden z prekursorów nurtu ledwie parę lat później zwanego cyberpunkiem. Tutaj jako pierwsze pojawia się pojęcie "robaka" jako samopowielającego się programu w sieci komputerowej oraz archetyp bohatera, którego głównym atutem jest zdolność swobodnego obchodzenia się z nowoczesną technologią. To także jedna z pierwszych powieści science fiction, gdzie jednym z głównych wątków jest "technoszok" – zjawisko degradacji społeczeństwa w wyniku zbyt wielu zmian, w zbyt krótkim czasie.)

Po trzecie – bohaterowie. Wydają się zarysowani nieźle, ale raczej... powierzchownie. Nick, a właściwie Sandy Locke, bo pod takim mianem znamy go przez większość akcji, jest cwanym, wyszczekanym dupkiem, który powoli ewoluuje z adaptującego się do każdej sytuacji przestraszonego szczurka w pełnowartościową ludzką istotę – i to jest całkiem w porządku. Kompletnie za to nie przekonała mnie Kate, jego towarzyszka z przypadku, opisywana jako osoba nietuzinkowa, niecierpiąca rutyny, lubiąca często zmieniać drogę życiową – wbrew temu, co mówią o niej inni bohaterowie, wydaje się raczej nudna, papierowa i pozbawiona charakteru. Trochę lepiej wypada doktor Freeman, pracownik Tarnover, na którym ciąży obowiązek przesłuchiwania Halflingera – wypalony idealista, który w miarę postępów zaczyna rozumieć, że nie przepada za swoim chlebodawcą, a przy okazji człowiek niemal zupełnie zgorzkniały i pozbawiony poczucia humoru. Mogłoby jednak być znacznie lepiej... Mam przeczucie, że gdyby obsadę obmyślono trochę staranniej, to - a nie "Wszycy na Zanzibarze" - mogłaby być najbardziej znana powieść Brunnera.

Podsumowując – "Na fali szoku" jest powieścią nawet jeśli nie wybitną, to z pewnością bardzo dobrą. Czyta się lekko i przyjemnie, choć nie bez zgrzytów, ale zgrzyty te zdecydowanie rekompensuje treść. Opowiedziana tu historia to kawał dobrego technothrillera, a z uwagi na tematykę i sposób jej podania zasługuje, by zaliczać ją do ścisłej klasyki gatunku. Stanowi też dobry punkt wyjścia dla refleksji nad tym, dokąd właściwie zmierzamy i co usiłujemy osiągnąć w swoim owczym pędzie za "więcej, mocniej, szybciej". Wszyscy bowiem w pewnym sensie mkniemy na fali szoku - i nie potrzeba wcale wiele, by zamiast na fali, znaleźć się naprzeciw niej.

Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękujemy Wydawnictwu MAG.

Dane ogólne:
Tytuł oryginału: The Shockwave Rider
Autor: John Brunner
Wydawnictwo: MAG
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 288

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: