„Polska Philippa Gregory” – tak określa się Renatę
Czarnecką, autorkę kilku już książek historycznych przeznaczonych dla kobiet.
Co prawda zawsze ze sporym dystansem odnoszę się do stwierdzeń, że coś jest
polskim odpowiednikiem czegoś (to taka sobie reklama, sama wolałabym być znana
jako ja, a nie jako mniej słynna kopia), niemniej jednak musiałam uznać, że tym
razem brzmi to jak lekka zachęta. Po literaturę kobiecą nie miałam okazji
sięgnąć już od dłuższego czasu, coraz bardziej tego żałując, ponieważ jestem
fanką tego typu powieści jako świetnego „przerywnika” między bardziej poważnymi
tematami, a wejście w ten specyficzny światek, rządzący się swoimi prawami,
zawsze jest przyjemne, stanowiąc relaks dla umysłu. Z czysto entuzjastycznym
podejściem sięgnęłam więc po „Księżnę Mediolanu”.
Izabelę Aragońską zaręczono jeszcze w dzieciństwie z Gianem
Galeazzo Sforzą. Rosła, wpatrując się w mały obrazek z jego twarzą, coraz
bardziej go kochając, mimo, że nigdy wcześniej go nie spotkała. Gdy nadszedł
czas i wyruszyła w podróż do Mediolanu, by tam zawrzeć związek małżeński, była
już pewna, że jej życie ułoży się jak w bajce, z ukochanym, pięknym mężczyzną u
boku. W najgorszych snach jednak nie śniło jej się, jak będzie wyglądała prawda.
Podróż była trudna – burze na morzu, a następnie kilka dni w upale nie wpłynęły
dobrze na już i tak przeciętną urodę szlachcianki, a mąż, którego tak wyczekiwała,
nie był w stanie zamienić z nią nawet jednego słowa, wyraźnie nie czując się w
jej towarzystwie dobrze. W samym Mediolanie za to panowały specyficzne zasady –
zamiast Giana Galeazzo, prawowitego władcy, rządził jego wuj, Ludwik Sforza, a
młodzieniec był mu posłuszny we wszystkim. Izabela zupełnie nie na taki układ
była przygotowana, ale postanowiła walczyć i o należną władzę, i o miłość męża.
Z czasem zauważa jednak coraz więcej niepokojących rzeczy…
Losy kobiet w czasach renesansu (i w ogóle na przestrzeni
dziejów) są wyjątkowo ciekawe. Głownie jest tak ze względu na fakt, że nie
cieszyły się takimi swobodami jak obecnie, będąc ograniczone do roli
towarzyszek i matek, i niewiele się o nich wspominało. Kilku z nich na tyle
było w stanie wziąć własne losy w swoje ręce, że ich życiorysy przetrwały do
obecnych czasów i zostały wielokrotnie przedstawione w różnych dziełach.
Izabela Aragońska jest jedną z najbardziej charakterystycznych dam epoki, nie
tylko przez wzgląd na jej jeszcze słynniejszą córkę, Bonę Sforzę, królową
Polski. Na czas jej życia i walki o szczęście przypadły europejskie wojny o
dominację na kontynencie, w których prym wiodła Francja. Wydarzenia te stanową
tło opowieści, aktywnie na nią wpływając, jako że Izabela, będąca córką władcy
Neapolu, który królowi Francji poddać się nie chciał (w przeciwieństwie do
mediolańskiego samozwańca Ludwika Sforzy), była coraz to bardziej niemile widziana
w domu swego męża, gdzie panowały profrancuskie nastroje. Nie pomagał jej też
kompletnie upór w walce o należne jej miejsce, w której to batalii występowała
właściwie sama przeciwko wszystkim.
O ile postać Izabeli wydaje się być wzorem do naśladowania w
kwestii determinacji i poczucia sprawiedliwości, o tyle już jej mąż, Gian
Galeazzo, nie jest w stanie wywołać we mnie, jako w czytelniku, żadnych
cieplejszych uczuć. Wręcz przeciwnie: nie wiem, jak ma się wersja książkowa do
prawdy o jego cechach i zachowaniu, ale jako bohater powieści jest irytujący do
bólu. Wydaje się być pozbawiony nie tylko charakteru, ale i głosu – przed dobrą
połowę książki nie wypowiada więcej niż pięć słów, w zamian za to mieszając
się, rumieniąc i jąkając. We wszystkim poddaje się wujowi Ludwikowi, który
sprawuje władzę w księstwie pomimo faktu, że to jego młody krewniak jest
prawowitym władcą, który wiek dziecięcy dawno zostawił za sobą, i ani myśli
ustąpić, czego ten nie zauważa, uważając, że cała sytuacja wynika z dobroci
serca Ludwika, i że winien mu jest pełną lojalność w zamian za wychowanie. Wyraźnie
woli też towarzystwo panów, co nie sprzyja dobremu pożyciu w małżeństwie,
delikatnie mówiąc. To, i fakt, że w słusznych sprawach opowiada się wyłącznie
przeciwko Izabeli, sprawia, że jest postacią po prostu niestrawną. Nie ma w tym
niczyjej winy – tak po prostu bywało. A nieszczęśliwa żona nie mogła odejść i zacząć nowego życia, a na pewno nie
Aragonka, która kochała go i walczyła o jego względy do końca.
Zasługą autorki jest to, jak dobrze potrafiła ukazać
wszystkie te postaci – od głównych bohaterów do innych dam dworu i mężczyzn
obecnych tam. Ich dzieje zazębiają się z losami Izabeli, tworząc plątaninę
dworskich intryg i układów, będących teraz najczęściej po prostu nie do
pojęcia. Izabela jest osobą o żywym temperamencie, czasem mówi szybciej niż
myśli i nie zawsze gra fair w tej grze o sprawiedliwość i szczęście, a osoby
towarzyszące jej opisane są równie barwnie, stanowiąc kompletne charaktery,
nawet jeśli występują w książce jedynie epizodycznie. Klimat dworu został
oddany idealnie, kobiece gierki, prześciganie się w popularności i robienie na
złość sobie nawzajem za pomocą obnoszenia się z bogactwem i szczęściem to
dokładnie to, czego można by się spodziewać po obyczajach tamtej epoki. Dzięki
temu książka nasycona jest wręcz ogromem emocji, którymi żyje Izabela.
Jak z wiernością historyczną? Odpowiedzieć można: wcale
dobrze. Im dalej, tym więcej polityki, więc czytając „Księżnę Mediolanu” można
się wręcz wiele nauczyć. Autorka nie dodawała do powieści własnych elementów,
wszystkie postaci są historycznie udokumentowane. Pojawiła się nieścisłość co
do wydarzeń i uczestniczących w nich osób, jednak zostało to wyjaśnione za
pomocą odpowiedniego przypisu, a taka sytuacja zdarzyła się dokładnie raz. Zanim
zaczniemy czytać możemy prześledzić rodowód Izabeli i Giana Galeazzo, poznać
sylwetki ich rodziców i dzieci, które opatrzone zostały oryginalnymi wersjami
ich imion (w książce użyte są spolszczenia), wraz z datami (co za spoiler –
widzieć od razu kto kiedy umrze! Absurdalnie to brzmi, prawda?). W drzewie
genealogicznym wyróżniono Bonę Sforzę, córkę pary, która w powieści pojawia się
jedynie jako małe dziecko. Dlaczego? Mam nadzieję, że i jej postacią pani
Czarnecka zajmie się kiedyś.
Czy wspominałam już, że uwielbiam książki Książnicy za ich
oprawę graficzną? Zakochałam się w nich kiedy po raz pierwszy trafiło w moje
ręce twardookładkowe wydanie powieści Petera Berlinga i widzę, że z czasem jest
tylko lepiej. Okładki przyciągają wzrok pięknymi zdjęciami i elegancko dobraną
kolorystyką. „Księżna Mediolanu” nie jest tu wyjątkiem. Co prawda pani na okładce
samą Izabelą być nie mogła – o tej wspomina się jako o osobie niezbyt urodziwej
– jednak miło kojarzy się ona podczas czytania. Duży plus ode mnie za tak
dopracowaną estetykę wydania.
Ostatecznie jedyne co mogę powiedzieć, to to, że polecam,
choć tak jakby bardziej kobietom. Osobom, które ten typ literatury odkryły
dzięki Philippie Gregory ta powieść przypadnie do gustu na pewno, jako że
zbliżona jest i stylem, i tematyką, a nasza rodzima pisarka stanowczo zasługuje
na więcej uwagi od czytelniczek. Sama w sobie jest fantastycznie napisaną
powieścią historyczną, wciągającą i poruszającą, a choć wywołuje więcej smutku
niż radości, nadal stanowi rzecz wartą przeczytania. Tym, którzy lubią czytać o
kobietach w historii, intrygach dworskich, nie bojących się czasem wzruszyć ta
pozycja dostarczy wszystkiego, czego potrzebują od książki. Ja za to dziękuję
autorce za kawał dobrej literatury i z utęsknieniem czekam na kolejne dzieła.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Książnica (Grupie Wydawniczej Publicat).
Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Księżna Mediolanu. Dzieje Izabeli
Aragońskiej, matki królowej Bony.
Autor: Renata Czarnecka
Wydawnictwo: Książnica
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 400
Dobre kreacje bohaterów to podstawa. Ciekawa książka, będę ją mieć na uwadze.
OdpowiedzUsuń