wtorek, 7 lipca 2015

Księżniczka Izabela i książę, który był głupi. "Księżna Mediolanu" Renaty Czarneckiej

„Polska Philippa Gregory” – tak określa się Renatę Czarnecką, autorkę kilku już książek historycznych przeznaczonych dla kobiet. Co prawda zawsze ze sporym dystansem odnoszę się do stwierdzeń, że coś jest polskim odpowiednikiem czegoś (to taka sobie reklama, sama wolałabym być znana jako ja, a nie jako mniej słynna kopia), niemniej jednak musiałam uznać, że tym razem brzmi to jak lekka zachęta. Po literaturę kobiecą nie miałam okazji sięgnąć już od dłuższego czasu, coraz bardziej tego żałując, ponieważ jestem fanką tego typu powieści jako świetnego „przerywnika” między bardziej poważnymi tematami, a wejście w ten specyficzny światek, rządzący się swoimi prawami, zawsze jest przyjemne, stanowiąc relaks dla umysłu. Z czysto entuzjastycznym podejściem sięgnęłam więc po „Księżnę Mediolanu”.

Izabelę Aragońską zaręczono jeszcze w dzieciństwie z Gianem Galeazzo Sforzą. Rosła, wpatrując się w mały obrazek z jego twarzą, coraz bardziej go kochając, mimo, że nigdy wcześniej go nie spotkała. Gdy nadszedł czas i wyruszyła w podróż do Mediolanu, by tam zawrzeć związek małżeński, była już pewna, że jej życie ułoży się jak w bajce, z ukochanym, pięknym mężczyzną u boku. W najgorszych snach jednak nie śniło jej się, jak będzie wyglądała prawda. Podróż była trudna – burze na morzu, a następnie kilka dni w upale nie wpłynęły dobrze na już i tak przeciętną urodę szlachcianki, a mąż, którego tak wyczekiwała, nie był w stanie zamienić z nią nawet jednego słowa, wyraźnie nie czując się w jej towarzystwie dobrze. W samym Mediolanie za to panowały specyficzne zasady – zamiast Giana Galeazzo, prawowitego władcy, rządził jego wuj, Ludwik Sforza, a młodzieniec był mu posłuszny we wszystkim. Izabela zupełnie nie na taki układ była przygotowana, ale postanowiła walczyć i o należną władzę, i o miłość męża. Z czasem zauważa jednak coraz więcej niepokojących rzeczy…

Losy kobiet w czasach renesansu (i w ogóle na przestrzeni dziejów) są wyjątkowo ciekawe. Głownie jest tak ze względu na fakt, że nie cieszyły się takimi swobodami jak obecnie, będąc ograniczone do roli towarzyszek i matek, i niewiele się o nich wspominało. Kilku z nich na tyle było w stanie wziąć własne losy w swoje ręce, że ich życiorysy przetrwały do obecnych czasów i zostały wielokrotnie przedstawione w różnych dziełach. Izabela Aragońska jest jedną z najbardziej charakterystycznych dam epoki, nie tylko przez wzgląd na jej jeszcze słynniejszą córkę, Bonę Sforzę, królową Polski. Na czas jej życia i walki o szczęście przypadły europejskie wojny o dominację na kontynencie, w których prym wiodła Francja. Wydarzenia te stanową tło opowieści, aktywnie na nią wpływając, jako że Izabela, będąca córką władcy Neapolu, który królowi Francji poddać się nie chciał (w przeciwieństwie do mediolańskiego samozwańca Ludwika Sforzy), była coraz to bardziej niemile widziana w domu swego męża, gdzie panowały profrancuskie nastroje. Nie pomagał jej też kompletnie upór w walce o należne jej miejsce, w której to batalii występowała właściwie sama przeciwko wszystkim.

O ile postać Izabeli wydaje się być wzorem do naśladowania w kwestii determinacji i poczucia sprawiedliwości, o tyle już jej mąż, Gian Galeazzo, nie jest w stanie wywołać we mnie, jako w czytelniku, żadnych cieplejszych uczuć. Wręcz przeciwnie: nie wiem, jak ma się wersja książkowa do prawdy o jego cechach i zachowaniu, ale jako bohater powieści jest irytujący do bólu. Wydaje się być pozbawiony nie tylko charakteru, ale i głosu – przed dobrą połowę książki nie wypowiada więcej niż pięć słów, w zamian za to mieszając się, rumieniąc i jąkając. We wszystkim poddaje się wujowi Ludwikowi, który sprawuje władzę w księstwie pomimo faktu, że to jego młody krewniak jest prawowitym władcą, który wiek dziecięcy dawno zostawił za sobą, i ani myśli ustąpić, czego ten nie zauważa, uważając, że cała sytuacja wynika z dobroci serca Ludwika, i że winien mu jest pełną lojalność w zamian za wychowanie. Wyraźnie woli też towarzystwo panów, co nie sprzyja dobremu pożyciu w małżeństwie, delikatnie mówiąc. To, i fakt, że w słusznych sprawach opowiada się wyłącznie przeciwko Izabeli, sprawia, że jest postacią po prostu niestrawną. Nie ma w tym niczyjej winy – tak po prostu bywało. A nieszczęśliwa żona nie mogła  odejść i zacząć nowego życia, a na pewno nie Aragonka, która kochała go i walczyła o jego względy do końca.

Zasługą autorki jest to, jak dobrze potrafiła ukazać wszystkie te postaci – od głównych bohaterów do innych dam dworu i mężczyzn obecnych tam. Ich dzieje zazębiają się z losami Izabeli, tworząc plątaninę dworskich intryg i układów, będących teraz najczęściej po prostu nie do pojęcia. Izabela jest osobą o żywym temperamencie, czasem mówi szybciej niż myśli i nie zawsze gra fair w tej grze o sprawiedliwość i szczęście, a osoby towarzyszące jej opisane są równie barwnie, stanowiąc kompletne charaktery, nawet jeśli występują w książce jedynie epizodycznie. Klimat dworu został oddany idealnie, kobiece gierki, prześciganie się w popularności i robienie na złość sobie nawzajem za pomocą obnoszenia się z bogactwem i szczęściem to dokładnie to, czego można by się spodziewać po obyczajach tamtej epoki. Dzięki temu książka nasycona jest wręcz ogromem emocji, którymi żyje Izabela.

Jak z wiernością historyczną? Odpowiedzieć można: wcale dobrze. Im dalej, tym więcej polityki, więc czytając „Księżnę Mediolanu” można się wręcz wiele nauczyć. Autorka nie dodawała do powieści własnych elementów, wszystkie postaci są historycznie udokumentowane. Pojawiła się nieścisłość co do wydarzeń i uczestniczących w nich osób, jednak zostało to wyjaśnione za pomocą odpowiedniego przypisu, a taka sytuacja zdarzyła się dokładnie raz. Zanim zaczniemy czytać możemy prześledzić rodowód Izabeli i Giana Galeazzo, poznać sylwetki ich rodziców i dzieci, które opatrzone zostały oryginalnymi wersjami ich imion (w książce użyte są spolszczenia), wraz z datami (co za spoiler – widzieć od razu kto kiedy umrze! Absurdalnie to brzmi, prawda?). W drzewie genealogicznym wyróżniono Bonę Sforzę, córkę pary, która w powieści pojawia się jedynie jako małe dziecko. Dlaczego? Mam nadzieję, że i jej postacią pani Czarnecka zajmie się kiedyś.

Czy wspominałam już, że uwielbiam książki Książnicy za ich oprawę graficzną? Zakochałam się w nich kiedy po raz pierwszy trafiło w moje ręce twardookładkowe wydanie powieści Petera Berlinga i widzę, że z czasem jest tylko lepiej. Okładki przyciągają wzrok pięknymi zdjęciami i elegancko dobraną kolorystyką. „Księżna Mediolanu” nie jest tu wyjątkiem. Co prawda pani na okładce samą Izabelą być nie mogła – o tej wspomina się jako o osobie niezbyt urodziwej – jednak miło kojarzy się ona podczas czytania. Duży plus ode mnie za tak dopracowaną estetykę wydania.

Ostatecznie jedyne co mogę powiedzieć, to to, że polecam, choć tak jakby bardziej kobietom. Osobom, które ten typ literatury odkryły dzięki Philippie Gregory ta powieść przypadnie do gustu na pewno, jako że zbliżona jest i stylem, i tematyką, a nasza rodzima pisarka stanowczo zasługuje na więcej uwagi od czytelniczek. Sama w sobie jest fantastycznie napisaną powieścią historyczną, wciągającą i poruszającą, a choć wywołuje więcej smutku niż radości, nadal stanowi rzecz wartą przeczytania. Tym, którzy lubią czytać o kobietach w historii, intrygach dworskich, nie bojących się czasem wzruszyć ta pozycja dostarczy wszystkiego, czego potrzebują od książki. Ja za to dziękuję autorce za kawał dobrej literatury i z utęsknieniem czekam na kolejne dzieła.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Książnica (Grupie Wydawniczej Publicat).

Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Księżna Mediolanu. Dzieje Izabeli Aragońskiej, matki królowej Bony.
Autor: Renata Czarnecka
Wydawnictwo: Książnica
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 400

1 komentarz:

  1. Dobre kreacje bohaterów to podstawa. Ciekawa książka, będę ją mieć na uwadze.

    OdpowiedzUsuń

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: