Z superbohaterami mam jeden problem: są idealni. Ludzie o
ponadnaturalnych mocach (wymykających się często zdrowemu rozsądkowi i prawom
fizyki), piękni, dobrzy, po przejściach, słowem: przerysowani. I zdaje się taki
właśnie obraz jest przez czytelników lubiany
- im mniej rzeczywistości, tym lepiej, jednak wszystko ma swoje granice
i zbyt duża dawka perfekcji może spowodować mdłości. Dlatego właśnie tak miło
na tle mainstreamowych bohaterów wyróżnia się „Lis”, znany już z poprzedniej recenzji.
Gabriel, zwykły chłopak obdarzony mocą w wyniku wypadku (ale
czy rzeczywiście?), który swoje umiejętności postanowił wykorzystać nie dla
dobra ludzkości, a dla własnej korzyści
- zauważmy że o żadnym „złym lordzie” też nie ma tu mowy – napotyka na
swojej drodze Strażnika, człowieka z misją ratowania społeczeństwa przed
przestępczością. Jednak jego idea jest specyficznie realizowana: w obronie
niewinnych, atakowanych na ulicy osób nie waha się zabić. Dochodzi do tego, że
morduje również próbujących go zatrzymać funkcjonariuszy policji, stając się
numerem 1 na liście poszukiwanych. Pierwszy zeszyt kończył moment konfrontacji
obu panów i w drugim mamy już piękną scenę starcia. Lis nie jest zbyt chętny do
bijatyki z obcym, który okazuje się być o wiele silniejszy od niego, próbuje
więc ucieczki, i odkrywa z przerażeniem, że jego prześladowca nie dba za
bardzo, czy komuś postronnemu stanie się krzywda w trakcie pogoni za nim. A w
wyniku tego dochodzi właśnie do wypadku na warszawskiej ulicy…
Komiksu część drugą otwiera scena walki, a raczej wymachów i
uników. Gabriel nie jest głupi, dobrze wie, co go czeka w starciu z silniejszym
od siebie i salwuje się ucieczką, rozważając gorączkowo, kim właściwie jest
spotkany przypadkiem mężczyzna – a wie tyle, że właśnie natrafił na znanego z
mediów nocnego mściciela. Dostaniemy też trochę więcej informacji na temat
przeszłości Strażnika, tego, jak stał się tym, kim jest i pewną wskazówkę co do
przyczyn jego pojawienia się w Warszawie. Gabriel jest tu przedstawiony trochę
jako bohater drugoplanowy, chociaż i o nim wspomina się przy okazji historii
laboratoryjnych, ściślej: okoliczności w jakich opuścił dawną pracę. W tym zeszycie przysłowiowy haczyk zaczyna się
klarować w coś większego, w opowieść o mrocznym klimacie, okraszonym często
ironicznym poczuciem humoru.
„Sprawiedliwość? O, stary, chyba oglądaliśmy za młodu różne
kreskówki.”
Świetnie zapowiada się intryga naukowca prowadzącego
eksperymenty w laboratorium, w którym pracował Gabriel, i w którym doszło do
wspomnianego wcześniej zdarzenia. Do opowieści dochodzi wątek korporacyjny, i
chociaż wspomniano już o powiązaniach doktora z pewnymi majętnymi ludźmi w
części pierwszej, tu rzecz zostaje poprowadzona dalej, dochodzą też sugestie czegoś
bardziej skomplikowanego, z udziałem Polski na dodatek. Brzmi to trochę
nieprawdopodobnie – i tu mój sceptycyzm podziela nawet kadra laboratoryjna –
ale nie sposób nie zaciekawić się, o co właściwie chodzi. Czuję spisek, proszę
państwa.
Tak jak w części pierwszej, i tu trudno zdecydować po czyjej
stronie się właściwie stoi, i chyba zostanie to cechą charakterystyczną „Lisa”. Łatwo za to mogę ocenić, który z bohaterów
wizualnie odpowiada mi najbardziej: Gabriel w swoim kostiumie wygląda jak
nowoczesny, miejski asasyn, o szczupłej, zwinnej sylwetce z połową twarzy
ukrytą za maską. Jest przyjemniejszy w odbiorze (chociaż wiem, że może być to
tylko moje odczucie) niż Strażnik, którego toporna sylwetka owinięta szalikiem
przywodzi na myśl kibica którejś z popularniejszych drużyn piłkarskich (piątka,
Lisie, i podziw, ja bym zwiewała na sam widok). Ale to już tylko kwestia gustów
kobiecych, zdaje się, bo jeśli chodzi o użytkowość, to konfrontację panów
ogląda się jak przysłowiowe starcie Dawida z Goliatem – bez pewności jedynie,
który z nich wygra: dobroduszny złodziej czy świrnięty bojownik o
sprawiedliwość?
Wizualnie drugi zeszyt nie ustępuje pierwszemu w niczym,
trzymając wysoki poziom oprawy graficznej. Rysunki zachwycają nadal mroczną, brudną
kolorystyką, a zastosowane w scenach starć przejścia, rozbłyski, ślady wymachów
oddają świetnie dynamizm akcji (moment, w którym Lis wali Strażnika młotem –
coś cudownego). Moją uwagę zwróciły też wstawki ukazujące reakcje Gabriela, jak
wyraz jego oczu, zdziwienie, zaskoczenie czy przestrach, przy całej powadze
sytuacji nie sposób się czasem nie uśmiechnąć w takich razach. Gabriel prowadzi
monolog wewnętrzny przez większość czasu, ale na podstawie mimiki jego twarzy
mogłam sama sobie dopowiedzieć dobrych parę sformułowań, które mógłby wtedy
rzucić. Cześć byłaby oczywiście niecenzuralna. Trochę inaczej niż poprzednio
prezentuje się okładka, w pierwszym zeszycie była matowa, tutaj już mamy
lakierowaną, różnią się też logiem wydawnictwa. Osobiście preferuję rozwiązanie
z części drugiej jako nie tylko bardziej praktyczne – na macie zostawały
odciski palców, nieestetyczne dość, wyglądające jak tłuste plamy – ale i
względem znaku wydawcy wygląda to lepiej, logo jest czytelniejsze, wyraźniejsze
i bardziej charakterystyczne.
Mogę śmiało przyznać, że nie rozczarowała mnie kontynuacja „Lisa”,
chociaż historia stanowczo dawkowana jest zbyt skąpo, a na kolejną część
przyjdzie czekać jeszcze trochę – premiera trzeciego zeszytu planowana jest na
koniec sierpnia. Mam trochę własnych przypuszczeń na temat dalszego ciągu
historii, więc niecierpliwie będę na niego czekać. „Mimo woli” spełnia wszelkie
wymagania jakie można mieć wobec drugiej części znanych już przygód, dając
tylko więcej smaków na ciąg dalszy. Obie części polecam więc każdemu, czy jest
fanem komiksów czy nie, bo to rzecz, którą warto znać.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję sercecznie wydawnictwu.
Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Lis #2 "Mimo woli"
Autor: Dariusz Stańczyk (scenariusz), Jakub Oleksów (rysunek)
Wydawnictwo: Sol Invictus Komiks
Rok wydania: 2015
Komiksy <3 Dawno nie miałam żadnego w rękach, a ten mimo wszystko wydaje się ciekawy :D
OdpowiedzUsuńhttp://leonzabookowiec.blogspot.com/