sobota, 27 czerwca 2015

Bohaterowie nadejdą... Więc strzeż się. - B. Sanderson "Stalowe Serce"

Niech podniesie rękę ten, kto może z czystym sumieniem przyznać się, że nigdy, choćby w dzieciństwie, nie marzył choć przez chwilę o zostaniu superbohaterem.

Hm. Tak myślałem. Pan w trzecim rzędzie po lewej może już opuścić rękę i wyjść. Pozostałych zachęcam do dalszej uwagi.

Uwielbiamy opowieści o herosach. Karmimy się nimi od najmłodszych lat, a niektórym z nas nigdy tak naprawdę nie przechodzi ta fascynacja... Czym? Chyba tą niesamowitością. Tym, jacy są silni, wspaniali, odważni i szlachetni. Każdy (w granicach błędu statystycznego) dzieciak chciałby być taki. Oprócz tego każdy dzieciak chciałby potrafić strzelać laserami z oczu, latać, ulatniać przedmioty, znikać albo przynajmniej mieć te czadowe szpony wysuwające się spomiędzy knykci. Superherosi są wyjątkowi, mają coś, czego nie potrafi nikt inny, a korzystają z tych talentów, by chronić przeciętnych ludzi przed złem – i tym sposobem zasługiwać na ich niesłabnący podziw.

Właśnie o nich, choć nie przede wszystkim o nich, jest nowa powieść Brandona Sandersona. "Stalowe Serce" opowiada o świecie podobnym do naszego, w którym w niedalekiej przyszłości niesamowite zjawisko astronomiczne w postaci blasku na niebie odmieniło nielicznych, nadając im przerozmaite nadprzyrodzone talenty. Tutaj jednak dziecięce fascynacje spotykają po raz pierwszy twardy grunt logiki typowej dla powieści Sandersona – Epicy (The Epics), bo tak przeciętni ludzie nazywają tych odmienionych – nie są przyjaciółmi. Nie bronią prostego tłumu. Są bandą hedonistycznych, psycho- i socjopatycznych nikczemników, którzy korzystają ze swoich niesamowitych darów po to, by zwyczajnie brać to, na co mają ochotę w danej chwili - a ile osób przy tym zginie kompletnie nie ma dla nich znaczenia. Epicy ruinują świat, kiedy najpotężniejsi podporządkowują sobie słabszych i zagarniają coraz więcej władzy dla siebie. Rządy państw są bezsilne i szybko tracą kontrolę nad sytuacją. Od tej pory liczą się tylko moce – kto ich nie ma, musi służyć tym, kto je ma, albo chociaż kryć się przed ich wzrokiem. Na tle takiego właśnie spustoszonego despotyzmem świata poznajemy Davida Charlestona – w prologu ma osiem lat i jest świadkiem śmierci swojego ojca z rąk jednego z Epików, tytułowego Stalowego Serca. Stalowego Serca nie imają się kule. Potrafi latać, władać żywiołami i miotać z dłoni promienie jasnego, palącego światła. Z takimi talentami podporządkowanie sobie terenów dzisiejszego Chicago przychodzi mu bez trudu. Szybko obwołuje się jego imperatorem, a nawet bogiem, narzucając swoją wolę innym, zarówno zwyczajnym ludziom, jak i słabszym Epikom. Jednak boi się czegoś. Jest myśl, która spędza mu sen z powiek. Boi się, że wydarzenia tamtego dnia ujawniły jego słabość – głęboko skrywany sekret każdego Epika. Niezwyciężony heros w czasie pierwszych scen książki zostaje bowiem ranny, gdy trafia go zabłąkana kula. I chociaż zabija sprawcę, ojca Davida oraz wszystkich świadków zajścia, od tej pory próba ukrycia tego faktu staje się jego obsesją. David przeżywa cudem. Dziesięć lat później, wciąż ogarnięty żądzą zemsty na nieśmiertelnym krzywdzicielu, postanawia przyłączyć się do grupy tajemniczych Mścicieli – zwykłych ludzi, którzy postanowili przeciwstawić się Epikom. Ma nadzieję, że tajemnica, którą dzieli ze Stalowym Sercem, może stać się sposobem na zgubę ciemiężyciela.

Czytać "Stalowe Serce" to jak oglądać niezły film akcji. Dużo się dzieje, opisówka jest świetna, dynamiczna, wręcz wybuchowa, zwroty akcji, jak przystało na Sandersona, nagłe i niespodziewane, ale mimo tego karkołomnego tempa narzuconego czytelnikowi całość zachowuje pewną, także typową dla tego autora, spójność i logikę. Na pochwałę zasługuje też kreacja bohaterów powieści: każdy z nich jest w pewien sposób charakterystyczny, ma swoje dążenia, typowy dla siebie sposób bycia i motywacje, które nimi kierują, a także rolę w zespole, która czyni go niezastąpionym. Czytelnik dość szybko zaczyna ich lubić i niepokoić się o ich losy. Naprawdę świetnie ukazano tu bowiem, jak niebezpiecznej roboty podejmują się Mściciele. Każda kolejna akcja, nieważne jak dobrze zaplanowana, jest niemal pewnym sposobem na śmierć. I choć Mściciele są prawdziwymi profesjonalistami dysponującymi najlepszym sprzętem, jaki można zdobyć, pozostają jedynie ludźmi – tak kruchymi wobec obezwładniającej potęgi Epików.

Sami Epicy także wykreowani są z pomysłem i werwą. I chociaż moce, jakimi dysponują, są w większości wręcz typowe dla kanonu tego typu fantastyki, w interesujący sposób spleciono je ze sobą oraz z indywidualną słabością każdego z nich, dając całkiem obszerną galerię interesujących czarnych charakterów. Przykład? Jeden ze słabszych Epików miasta Newcago posiada dar przewidywania zagrożenia – ale tylko takiego, które doprowadziłoby do jego śmierci. Musi się jednak skoncentrować, aby ten szósty zmysł działał. Co z wyjątkowym trudem przychodzi mu w obecności pięknych kobiet...

Tutaj mógłbym skończyć ten tekst. Stwierdzić, że "Stalowe Serce" można po prostu wziąć i czytać, bo takie to dobre i przemyślane. Jest jednak coś, co nie dawało mi spokoju w czasie lektury. Można wręcz powiedzieć, że ta książka sama jest takim Epikiem – ma całą masę kapitalnych zalet, ale jedną, bardzo wyeksponowaną piętę Achillesa. Tą piętą...

Tą piętą jest polskie tłumaczenie. Z niejasnego dla mnie powodu wiele nazw własnych zostało przetłumaczonych na naszą rodowitą mowę (tytułowy Stalowe Serce – w oryginale Steelheart – jako pierwszy z brzegu przykład), jednak nie wszystkie, co daje (przynajmniej w moim odczuciu) przykre wrażenie niespójności i jest po prostu nieestetyczne. W jednym miejscu czytamy o Pożarze, o Władcy Nocy albo o Siewcy Śmierci, by w następnym pojawili się Faultline, Fortuity albo Conflux... Dlaczego nie "Wyrwa", "Przypadek" albo "Nagromadzenie"? (Ostatnia propozycja może się Naszym Drogim Czytelnikom wydawać pozbawiona sensu, ale zapewniam, że nabierze go po lekturze powieści.) Nie przetłumaczono także nazwy zjawiska, które doprowadziło do pojawienia się Epików (to słowo też mi się nie podoba – i chociaż w oryginale brzmi to "Epic", w naszym języku to słowo oznacza raczej kogoś, kto pisze epikę...), czyli Calamity. Razi to w oczy, ponieważ w świecie powieści ta właśnie nazwa stała się popularnym przekleństwem. Dlaczego nie "Kataklizm" albo "Nieszczęście", niech to Calamity?!

Jeden z bohaterów powieści, Cody, jest z pochodzenia Szkotem – z typową dla tego narodu bezpośredniością w mowie oraz upodobaniem do wtrącania ciekawostek na temat swojego kraju, tamtejszych anegdotek i innych. I tutaj pani tłumacz, Joanna Szczepańska, się nie popisała, ponieważ czytając jego wypowiedzi zastanawiałem się często, czy komandos jest pijany, czy po prostu idiotą. Dopiero w oryginale miało to sens. Inny przykład: David w pewnym momencie podejmuje się bardzo ryzykownej akcji, która w efekcie ujawnia Mścicielom słabość jednego z ich głównych wrogów. Przywódca grupy chwali go słowami "obiecujesz coś" – w oryginale pewnie "you are promising" albo "you show promise", czyli "jesteś obiecujący", "dobrze rokujesz". Jestem co najmniej pewien, że David Profesorowi niczego nie obiecał. Tłumaczenie pani Szczepańskiej nie ma się zbyt dobrze także jeśli chodzi o opisy broni - znajdziemy tutaj takie cuda jak karabiny szturmowe z teleskopami (chyba po to, by strzelać z nich w kosmos... W oryginale "scope" czyli po prostu luneta) albo pistolety obrotowe (trzeba odrobinki humoru, żeby osiemdziesięciokilowego Gatlinga nazwać "pistoletem". Przynajmniej chcę wierzyć, że to humor, bo czytając opis czterometrowego mecha, notabene przetłumaczonego jako "zmechanizowany robot" - to są, uch, niezmechanizowane roboty? - wyposażonego w dwa pistolety obrotowe, na przemian wyłem ze śmiechu i rozpaczy).

Podsumowując – naprawdę przyjemna lektura, trzymająca w napięciu i w intrygujący sposób przerabiająca stary, dobrze już znany motyw, ale jeśli ktoś ma taką możliwość, stanowczo zachęcam do przeczytania oryginału... Aby nie przyłapać się na nagłym pragnieniu, żeby przycalamicić głową w ścianę.

Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Steelheart
Autor: Brandon Sanderson
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2015
Rok wydania oryginału: 2013
Liczba stron: 444

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: