Powieści detektywistyczne mają swój specyficzny urok.
Zdarzenie, ludzka krzywda, i jedna, jedyna osoba, która siłą własnego umysłu ma
dojść do rozwiązania zagadki… Podejrzani, mylne tropy, przygodni towarzysze, i
wreszcie wielki finał, gdy okazuje się, że zabił zupełnie kto inny. A gdyby tak
przenieść całe założenie w przyszłość? Więcej, zostawić rzeczywistość i przenieść
się do świata wirtualnego, gdzie przestępstwa mają zupełnie inny wymiar, ale
wcale nie są przez to mniej groźne? Czy człowiek, który zgubi się w wirtualnej
rzeczywistości, może umrzeć też realnie?
Torkil Aymore jest gamedekiem – co stanowi skrót od game
detective i oznacza speca od zagadek kryminalnych, rozgrywających się w sieci. Mieszka
w Warszawie… a może raczej w Warsaw City, będącej polską stolicą w bliżej
nieokreślonej przyszłości. Zmiany jednak zaszły duże, przejawiając się nie
tylko w kompletnie zangielszczonych nazwach miast i dzielnic, ale przede
wszystkim, w życiu ludzi. Światy wirtualne gier MMO są powszechnie dostępne i
użytkowane za pomocą najnowszych technologii, gdzie do gry przenosi się całą
jaźń gracza, który w wydarzeniach w niej po prostu uczestniczy, zamiast je
oglądać. Nowe możliwości to i nowe zagrożenia, a więc gracz może w środku
utknąć pod wpływem własnego błędu bądź czyjegoś celowego działania, i natrafić
na mnóstwo innych niebezpieczeństw totalnie nie będących zwykłymi kreaturami; i
w razie „wypadku” do usług jest właśnie gamedec, dysponujący wiedzą, najnowszym
oprogramowaniem i błyskotliwym umysłem.
Treść książki nie ma ciągłości fabularnej, jest podzielona
na rozdziały, z których każdy stanowi osobny „przypadek”. Różnią się one między
sobą rodzajem wykonywanej przez Torkila pracy, stopniem jej trudności, i wieloma
innymi czynnikami, stanowiąc dla czytelnika mieszankę wrażeń ze świata, w
którym zwykła codzienność dużego miasta miesza się z równoległą, wirtualną z
wplecionym w nią futurystycznym żargonem. Moim ulubionym opowiadaniem był „Zawodowiec”,
gdzie Aymore dostaje zlecenie od słynnego gracza, Petera „Crasha” Kytesa. Crash
prosi o nietypową rzecz, będącą po części również przysługą: jest już starym
człowiekiem, którego ciało źle znosi wielogodzinne granie i związany z tym
wysiłek, tymczasem niedługo jego drużynę czeka ostatni, najważniejszy mecz.
Uznał więc, że najlepiej będzie, jeśli ktoś go zastąpi… Gra jest specyficzna,
ponieważ oddano w niej realnie – i bez cackania się – wrażenie bólu przy
zadawanych ranach, a Peter znany jest wszem i wobec z rekordowej wytrzymałości
na niego. Przed biednym gamedekiem długie godziny ciężkich i bolesnych
treningów, jednak umiejętności, które opanuje, przydadzą mu się jeszcze nie
raz.
Kolejność opowiadań została, mam wrażenie, dokładnie
przemyślana, by książkę czytało się tak, jak gra się w grę: ona leveluje.
Zwiększa się poziom trudności, ilość potrzebnych umiejętności i te, które
Torkil nabywa w trakcie; nagroda za kolejne zadania staje się proporcjonalnie
wyższa, ofiary i sprawcy na coraz wyższych szczeblach hierarchii społecznej, a
wirtualna rzeczywistość… coraz bardziej realna. To naprawdę niepokojący motyw –
kolejne nowinki techniczne, pozwalające lepiej i na dłużej „wsiąknąć” w grę,
kolejne dodatki sprawiające, że wirtual lepiej naśladuje real, aż do momentu, w
którym zaczynają się one stawać niemal równorzędne. Co to znaczy? W książce
pojawiło się pojęcie „zoeneta”, czyli człowieka, którego ciało z jakiegoś
powodu nie funkcjonuje bądź zostało zniszczone, za to sprawny pozostał mózg.
Podłączony do systemu, przenosi świadomość do komputera, gdzie taka osoba nadal
żyje… kreując sobie coraz to nowe postacie. Nie trzeba było długo czekać na to,
by podjęto próby pójścia w drugą stronę, i „ożywienia” całkowicie wirtualnych
tworów – NPCów, niegrywalnych postaci z gier. Zacierają się granice. Momentem,
który na mnie podziałał najmocniej, i cokolwiek przeraził, muszę przyznać, była
zamierzona przez twórców jednej z gier sytuacja, gdy gracz w chwili zagrożenia
życia próbuje się wylogować – i nie może. Kolejne próby powrotu do
rzeczywistości okazują się oszustwem, gdyż nadal tkwi się w grze. Czy po takim
czymś normalny człowiek nie nabrałby głębokiego strachu przed wchodzeniem w
wirtual?
„Gamedec” podobał mi się też ze względu na zastosowane przez
autora zabawy słowne – nie tylko futuryzm w postaci „zoenetów”, „dibeków” i
innych, ale przede wszystkim liczne wtrącenia w języku angielskim. Pokazuje się
to już na początku w zangielszczonych nazwach miejsc (Warsaw City,
Stockomville, Kampilou), ale i powszechnie stosowanych wyrazach, a nawet całych
zdaniach. Przede wszystkim ma to miejsce przy grach, których oprawa dźwiękowa
jest właśnie angielska, choć i sami bohaterowie potrafią rzucić ładną, choć
pospolitą angielszczyzną. Powoduje to, że książka wiernie oddaje klimat gier
online, i czytelnik obeznany trochę z nimi będzie się, w mojej opinii, dobrze
bawił, czytając.
Należałoby jeszcze wspomnieć o kwestii erotyki, bo, tak jak
w grach, jest obecna ona i w książce. Tu jednak mamy kontakt z trochę
brutalniejszą jej odmianą, bo o ile szczególnie rozbudowanych scen seksu nie
znajdziemy, to bywają one „niestandardowe” – zahaczając nawet o bardziej
skrajne gusta, od romantycznych sytuacji na plaży do mordowania prostytutek,
przy czym to ostanie, w świecie Twisted&Perverted, określone zostało jako
przygoda dla „umiarkowanych dewiantów”. Wobec tego obraz obecnego championa z
jednej z gier, otoczonego roznegliżowanymi postaciami kobiecymi (będącymi nie
tylko charakterami wirtualnymi), z których ciał bez skrępowania korzysta, jakoś
zaczyna blaknąć. To, i ogólna brutalność niektórych momentów sprawia, że
zastanowiłabym się przed dawaniem tej książki dzieciom.
Przy „Gamedecu” spędziłam kiedyś parę miłych chwil,
zapoznając się z jego planszowym wydaniem, ale gdy dobrałam się do książkowego
pierwowzoru, nie znalazłam w nich wielu wspólnych punktów. Z ciekawością zanotowałam
motyw w jej oprawie graficznej, gdzie spleciony z demonem anioł przypomniał mi
grę Goodabads i Petera „Crasha” Kytesa, którego drużyna korzystała z demonich
postaci, walcząc przeciwko aniołom. Zaskoczeniem za to były dla mnie książkowe nawiązania
do „Blade Runnera”, wspomnianego nawet przez głównego bohatera jako „stare,
dobre kino”, i do paru jeszcze wytworów obecnej kinematografii i literatury
science-fiction, tym bardziej, że jestem świeżo po lekturze wcześniej
wspomnianego tytułu i powiązania są dla mnie widoczne – i stanowią kolejny
powód do podszytego lekkim niepokojem rozbawienia.
Aniołki i demonki. Źródło obrazka: valkiria.net
Muszę też przyznać,
że „Granicę rzeczywistości” przeczytałam błyskawicznie, zupełnie nie mając
ochoty się z nią rozstawać. Pan Przybyłek wykonał kawał dobrej roboty – napisał
książkę, która jest tyle ciekawa, co niepokojąca przez odniesienie do prężnie
rozwijającego się rynku gier, a całość jest suto okraszona specyficznym, choć
łatwym w odbiorze humorem. Postać Torkila Aymore daje się lubić, to
profesjonalista, ale nie pozbawiony zwykłych problemów, od faktu istnienia
pustej lodówki do rozterek natury sercowej. Tak ujęte przygody w świecie
wirtualnym długo pozostaną aktualne, strasząc kolejne pokolenia. Polecam więc
nie tylko graczom, a sama rozpoczynam polowanie na kolejny tom.
Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Gamedec. Tom 1: Granica Rzeczywistości
Autor: Marcin Przybyłek
Wydawnictwo: Supernova
Rok wydania: 2004
Liczba stron: 364
Jeej, intrygujące :D Naprawdę, naprawdę intrygujące. Chętnie bym się z tą książką zapoznałam. Nie jestem pewna, czy by mi się podobało, ale jestem ogromnie ciekawa :D Dodaje do "chce przeczytać" i rozpoczynam polowanie!
OdpowiedzUsuńProponuję polować w bibliotekach, bo z tego co widzę, na własność ciężko to dziełko dostać ):
Usuń