wtorek, 7 kwietnia 2015

Dzikus ze spluwą czy szlachcic z mieczem? "Nadejście mrocznej mgły" Anny Kendall

   Dobre fantasy nie jest złe – jeśli jest dobre, a co najmniej średnie. Jeśli jednak w dodatku jest to młodzieżowe fantasy, to zazwyczaj możemy liczyć na góra średnie, z nielicznymi wyjątkami, potwierdzającymi regułę. O tym, że „Nadejście mrocznej mgły” Anny Kendall ma być właśnie z gatunku tych dla czytelników młodszych dowiedziałam się już po skończeniu książki, i niebywale mnie to zdziwiło. Z jakiego powodu? Zobaczmy.

   Królewski błazen, Roger, jest postacią szczególną, choć w przedwcześnie postarzałym farmerze i „mężu” karczmarki nikt by go nie rozpoznał. Niegdyś był ulubieńcem dworu, potem, by go chronić, przyzwał armię umarłych, królowa zginęła, jego ukochana również… długa historia, a by się z nią zapoznać, trzeba sięgnąć po pierwszy tom. Obecnie, już jako Peter, ukrywa się, z zakochaną w nim po uszy Maggie i dzieciakiem Jee przy boku. Prowadzą karczmę, przyjmują rzadko pojawiających się przejezdnych… do dnia, gdy pojawia się pewien szlachcic z dzieckiem i umierającą żoną. Uciekają przed nadciągającymi zastępami Dzikich, którzy przybywają po obiecaną ich władcy księżniczkę i… koronę. Nie oszczędzają przy tym szlachty, wyrzynając ją w pień, nie tykają za to biedoty. I więcej – szukają kogoś. Kogoś ważnego. Roger, który ostro zalazł za skórę Lordowi Selekowi, nasyłając na niego umarlaków, słusznie uważa, że on sam może być obiektem poszukiwań, i tu zaczyna się gra o wolność, a przy okazji i spokój całej krainy.

   Nie mogę powiedzieć, że książka nie jest ciekawa, pomimo prostej fabuły i przewidywalnych posunięć bohaterów – Roger jest hisafem, czyli człowiekiem, który może przechodzić do krainy umarłych, pokonując mityczną barierę, jaką ma stanowić grób; umarli przedstawieni są jako obojętne, nieruchomo klęczące postacie, skupione w okręgi, które czekają na coś i niełatwo jest z nimi rozmawiać, a już przywracanie ich do życia jest zbrodnią – nie mogą bowiem już wrócić, i nikną, nie należąc ani do żywych, ani do dusz w zaświatach. Okoliczności samego przejścia są dość drastyczne, wiąże się ono z zadaniem sobie dość silnego bólu, co autorka przedstawiła dość dosadnie, do tego stopnia, że przy opisach samookaleczania się bohatera czasem zdarzyło mi się wzdrygać. Niemniej jednak, nekromancja – czy można tak określić to zjawisko? – została ujęta w sposób dla mnie nowy i dosyć ciekawy, choć chciałabym wiedzieć nieco więcej o samych hisafach – pani Kendall podrzuca coraz więcej szczegółów wraz z rozwojem wydarzeń, zwłaszcza przy okazji konfliktu nekromantów z wiedźmami, ale nadal czuje się pewien niedosyt, i oczekiwanie na ostateczne wyjaśnienie tej kwestii.

   Drugą rzeczą, która podobała mi się, choć i nieco wprawiła w zmieszanie, jest polityka. Obszar, na którym dzieje się większość akcji zwie się Reginokracją, a rządzi w nim oczywiście królowa. Tubylcy są tak przyzwyczajeni do czysto kobiecych rządów, że gdy Lord Selek, zamiast swojej młodocianej żony koronuje siebie, wybucha natychmiastowy bunt zgorszonej tym faktem szlachty. Bunt stłumiony krwawo, trzeba by dodać. Co zadziwia w tym wszystkim, to fakt, że atakującą stronę określa się jako Dzikich, barbarzyńców – a tymczasem stoją oni, wydawałoby się, sporo wyżej pod względem technicznym. Rany julek, oni mają broń palną, podczas gdy Reginokracja broni się mieczami i łukami! Brzmi absurdalnie? Tym bardziej, że mieszkańcy atakowanego obszaru znają sztucery, nie boją się ich, nie uznają za czarną magię, ale korzystać z nich nie zamierzają… Pana odpowiedzialnego za wojsko do mnie migusiem, poproszę, porozmawiamy poważnie o życiu.

   Co może zniechęcić przy czytaniu książki? Po pierwsze – para z rodzaju najbardziej irytujących, czyli „ona mnie kocha, ja jej nie, uciekam, ale najpierw zrobię jej dziecko”. Maggie jest zaradną kobietą, wszystko, czego się z Rogerem i małym, adoptowanym Jee dorobili, jest jej zasługą. To osoba z rodzaju tych, które odnajdą się w każdych warunkach, zegną pod naporem przeciwności, ale nie złamią. Jedyną jej słabością jest Roger, i tu biedna zgłupiała na dobre, włócząc się za gościem, który jej wyraźnie nie chce, i płacząc, że ten nie chce z nią spać. No cóż… nie można nikogo do miłości zmusić, a to przez całą niemal książkę próbuje zrobić Maggie. Tymczasem obiekt jej źle ulokowanych uczuć ucieka przed nią, wzdychając do zmarłej przed paru laty ukochanej, i mając wciąż i wciąż wyrzuty sumienia przez to, jak zakochaną w nim dziewczynę potraktował. Chce się panu dać kopniaka w tyłek? No chce. Pani zresztą też.

   Druga sprawa dalej będzie dotyczyła wątków miłosnych, a może raczej – erotycznych. Bohaterowie odczuwają do siebie pociąg, podobają się sobie, ok, ale za co dostajemy w tym niemal baśniowym klimacie jakieś sztywne członki? Tak, naprawdę, tak dosłownie zostało to ujęte. Całe szczęście, że nie pokuszono się o opisy scen seksu – chociaż mocno się o to otarto, zachowując stosowny umiar, dzięki wszystkim bogom – wszystko jednak psują te męskie doznania fizyczne, odczuwane na widok ładnych pań. Zgrzyta, boli i ma się ochotę wziąć czarny długopis i pozamazywać parę zdań, by lepiej się czytało. Czy więc w takim ujęciu kwestii książkę można określić jako „fantasy młodzieżowe”? Dobrze, ale z ograniczeniem wiekowym, może jakoś 16+.

   Co do języka użytego w powieści, mam jedno zastrzeżenie – powtórzenia. Bezczelne powtarzanie wciąż jednej kwestii, przy okazji każdego wspomnienia o tym, że Roger jest hisafem – że najchętniej rozmawiają z nim staruszki. Daje to niestety czasem dwa takie same zdania na stronę, z irytującą świadomością, że zaraz pojawi się ono ponownie. Jaki to miało cel? Nie wiem, ja czułam jedynie irytację.

   Ogółem, książkę mogłabym ocenić na dobrą szkolną trójkę, bez żalu z powodu poświęconego na nią czasu, bo czytało się szybko, historia mnie wciągnęła i zaciekawiła, błędy i niedociągnięcia całości nie przeszkadzały przeważnie w czerpaniu przyjemności z lektury. Nie ma w powieści niczego dziecinnego, co często cechuje treści kierowane do nastoletnich czytelników, klimat jest poważny, czasem nawet mroczny i straszny, a przy tym specyficznie lekki, co jest niewątpliwie zasługą języka używanego przez autorkę. Ze swej strony mogę polecić każdemu, kto ma ochotę przeczytać jakieś niezbyt angażujące fantasy, a sama chętnie sięgnę po kolejny tom, bo ciekawość, czym właściwie są hisafowie i ich zdolności, nie opuści mnie tak łatwo.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi Sztukater.

Dane ogólne:
Tytuł oryginału: Dark Mist Rising
Autor: Anna Kendall
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania polskiego: 2015
Ilość stron: 484

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Daj znać, że widzisz ten post - zostaw komentarz albo "lajka"! (: